Doceniasz moją aktywność - postaw mi kawę: Subskrybuj by wesprzeć nasz kanał! Franciszek Karpiński PODRÓŻ Z DOBIECKA NA SKAŁĘ Z Dobiecka, gdzie Pan miejsca w dawnej swej dziedzinie Staropolską szczerością i cnotami słynie, Gdzie z nim żona przykładna pouczyła dziatki, Że jedne pełnią cnoty przed oczyma matki, Drugie, patrząc z pilnością na starszych przykłady, Myślą: “I my też kiedyś pójdziemy w ich ślady“, Z Dobiecka zebrawszy się Kamilla, Albina, Ja przy nich, człek przy koniu madam i Kloryna, Wyszliśmy skałę widzieć nad wieczorną porą. Konia miała Kamilla, nas pieszych pięcioro. Nad samym dwór Dobiecki brzegiem Sanu leży, Który niestatecznemi zakrętami bieży, Wdzięczne kępy czystemi ramiony okrywa; Chytry, sam je porobił, i sam je zalewa! Tam wzgórki rozkosznemi drzewami się stroją, Gdzie słowik swą pieśń śpiewa, a pasterka swoją, Do której, gdy Aleksy przyszedł na godzinę, Całować się zaczęli i poszli w gęstwinę. Tu niewinna na bujnej łące owca pasie, Nad nią zuchwała koza po skałach wspina się, I, wisząc nad przepaścią, chlubi się z swej sławy, Że doszła nietykanej od nikogo trawy. Indziej, z gęstwiny lasku wioska wyskoczyła, Żeby się tak pięknemu porzeczu dziwiła; A gdy się cudzym wdziękom przypatrywać rada, Sama z drugiemi widok najpiękniejszy składa. Na lewej dworu stronie, po przechadzce małej, Pierwszy nam dał się widzieć wzgórek okazały. Czyli go ręka ludzka kiedyś usypała, Czy wiekami natura nad nim pracowała ? Ale go człowiek jakiś dawniejszego świata Drzewami poobsadzał, na których, choć lata, Chociaż poznać nadpsucie, prawie go nie czują: Jeszcze teraz i z burzy i z czasu żartują. Kaplica od pobożnej ręki wystawiona W śrzodku wzgórka, dawnością stoi uświęcona; Gdzie i dziś wieśniak, z pola idąc, w dobrej wierze, Ocierając pot z czoła, szepce swe pacierze, W których z chudobą, z dziećmi, z tem, co mu nie staje, Co ma w gruncie, co posiał, na Boga się zdaje. Tam i pasterz, straciwszy owcę. Bóstwo kłóci I mówią, że mu zawsze zguba się powróci. Tam i my, że się chciało odpocząć Klorynie, Przyszedłszy, obsiedliśmy tę polną świątynię. Ja, patrząc na porzecze, wdziękami okryte, Świstałem sobie moje piosnkę faworytę. Albina, dobrowolnie pragnąc swojej straty, Okrywa pierś kwiatami piękniejszą nad kwiat Kloryna coś tam sama do siebie gadała, Madam mię już ostatniem słowem zapewniała, Że żadnemu mężczyźnie nigdy nie dowierza. A nikt z nas przy kaplicy nie mówił pacierza Kamilla wtem zawoła : “Cóżem ja odkryła!“. Razem z piasku kość głowy człowieczej dobyła, Przybliżemy się ku niej, szukając miejscami. Ta piszczel a ta spinę znalazła z żebrami. Oto masz jeszcze głowę, oto jeszcze szczękę! Mnie smutna myśl obleci i do naszych rzekę: “O szanujcież to miejsce, szanujcie te kości! Jak są białe! jak lekkie! znak to ich dawności Ta ziemia, wielkich kiedyś rycerzów siedlisko, Pewnie to w boju ległym dała grobowisko. Może na tych równinach, gdzie ta trzoda pasie Szumnych naszych wojaków rota ścierała się. Gdy uderzy pierś o pierś i strzemię o strzemię, Nie jeden krwi poczciwej strumień zlał tę ziemię. Ten, co sile przeciwnej nie wydołał sprostać, Wolał poledz na placu, niż w niewoli zostać, I, mocując się z śmiercią, zachęcał drużynę: “Te mnie rany nie bolą, za ojczyznę ginę“. Po potyczce, przy smutnych pieśniach rota cała Pewnie na to tu miejsce ciała sprowadzała. Może, gdzie my siedziemy, tędy matki stały, Między trupem zrąbane syny poznawały. Ta, poznawszy swojego, sama ledwie żywą W zbolałe tłucze serce ręką popędliwą. Ta ją w żalu hamuje: “Wszak i mój się minął, Tożto za nic, że syn twój za ojczyznę zginął ?“ Ta, gdy konia białego, na którym wysłała Swojego jedynaka, przypadkiem poznała, Przy nim tarcza i szabla na łęku wisiały, A po karku mu pełno krwi zaskorupiałej, Rzuci się doń: “Otóż my razem sierotami!“ Krew spiekłą łzami płócze, ociera ustami. Wtem z trupów zbroje zwłóczą, w dół składają ciała, Troistym je okrzykiem rola pożegnała; A jeden z naczelników mówił do gromady: “Oni legli, ale wam zostały przykłady“. Gdy tak o staropolskich rycerzach gadamy, Z uszanowaniem kości z piasku dobywamy I, składając w kaplicy te zwłoki święcone, W dalszą podróż pośpieszym, serca napełnione Mając obywatelstwem i żalem wzruszeni, Jakeśmy dziś od przodków naszych odrodzeni! Cicho z nas każde idzie. Wtem z pod ziemi niby Głos się jakiś odezwie; duch jest bez ochyby, Duch jest, tylko nie wiemy, zła czy dobra dusza. Madam się zarumieni i ramiony wzrusza ; Razem nam pokazuje, że korek złamała I o jednym trzewiku tylko pozostała. Widać to było po niej, że przypadek
Hide player controls
Hide resume playing